Lhotse 2014 – część 2
10 kwietnia
O 8:00 rano ruszamy z Namche do Deboche. Po drodze ponownie wojskowy punkt kontrolny, trzeba pokazać permit. Pniemy się mozolnie do góry, by potem stromym zejściem osiągnąć mostek na rzece, a potem oczywiście znowu mozolnie do góry. Na końcu długiego podejścia klasztor Tengboche na wys. 3.880 m. Odwiedzamy klasztor, trochę zdjęć, i schodzimy w 15 minut około godz. 14:00 do Deboche. W Tengboche zjadamy po jabłeczniku, popijając limon tea. Pomijając przerwy doszlibyśmy w 4 ½ godz., a tak pstrykając zdjęcia, filmując, zwiedzając klasztor i ciasteczko w lodge wyszło 6 godz. Popołudnie i wieczór spędzamy w jadalni, gdzie gospodarz pali w kozie i wnet robi się przytulnie i miło. Wszyscy tu przesiadują, nasze pokoje to małe i zimne klitki, gdzie tylko śpimy.
Foto: I kolejne miłe spotkanie, tym razem z ekipą Sherpów z naszej agencji. Idziemy szukać gazu, ale w całym Katmandu go nie ma… .11 kwietnia
Wyruszamy o 8:50 i w czasie drogi do Pheriche Wojtek czuje się stopniowo coraz lepiej. Po drodze mijamy niewidomego Niemca, towarzyszy mu ekipa TV, bo zamierza wchodzić na Everest. Spotykamy też Polaków z Gdańska, aktualnie Londyn, idących do BC pod Everestem. Do Pheriche dochodzimy szybko w 3 ½ godz., wyprzedzając po drodze ekipę z Chorwacji. Nocujemy w Snowland Lodge. Fajnie tu – przed lodgem leci z rury bez przerwy woda, stoją dwie blaszane miski zapraszające do prania. Pijemy coś i pierzemy co się da. Trzeba wykorzystać słońce i rozwieszony sznur do bielizny. Dobrze, że w Namche kupiliśmy klamerki do bielizny, bo wiatr ostro wieje. Gospodarz rozpala w kozie i od razu robi się miło i przytulnie. Na dworze natomiast zaczyna sypać śnieg i nasze pranie zamarza na kość. Dosuszamy je potem na krzesłach przystawionych do kozy. Na lunch – Wojtek: zupa czosnkowa, spaghetti bolognese, herbata imbirowa.
Dinner o 19:00: stek z jaka. Dogadzamy sobie, w końcu zapłaciliśmy agencji masę pieniędzy.
Po kolacji rytualny pomiar tętna i wysycenia tlenem krwi.
Jutro kolejne wyjście aklimatyzacyjne, odbijamy w bok do Chhukhung, by zobaczyć czorten Kukuczki i zanocować na wys. 4.730 m.
13 kwietnia 2014
Jest 13 kwietnia i śpimy w pokoju 113. Wczoraj rano około 9:40 ruszyliśmy w dolinę boczną prowadzącą do Chhukhung, a dalej pod Island Peak i południową ścianę Lhotse, największą na świecie. Z Pheriche ścieżka prowadzi od razu bardzo stromo w górę, potem schodzi się łagodnie do wioski Dingboche, gdzie roboty na poletkach w pełnym toku. Orzą dwoma jakami zaprzężonymi do prymitywnego pługa i sadzą kartofle. Za Dingboche ścieżka pnie się łagodnie do góry w Bibre zatrzymujemy się na herbatę.
Stoi tu jedna prymitywna chata, tuż za nią czorten Kukuczki, jeden z celów naszego wyjścia.
Poprzednio stał w Chhukhung, ale dobudowano kolejne lodge i stał za murkami w pobliżu toalet. Aktualne miejsce bardzo ładne, w zapierającej dech górskiej scenerii. Spędzamy tu ze 40 min. i ruszamy dalej. O 12:20 jesteśmy już w Chhukhung i lokujemy się w Chhukhung Resort Lodge. Po południu zaczyna sypać śnieg, zimno, siedzimy więc w jadalni, gdzie w kozie buzują odchody jaka . Miło i przytulnie, pełno ludzi. Pijemy, pijemy i pijemy.
Noc na wys. 4.730 m nie oznacza w moim przypadku relaksu i odpoczynku. Trudno zasnąć, potem sen na jawie, budzę się co chwila. Wojtek śpi lepiej, pewnie to sprawa aklimatyzacji. Rano okna pokryte lodem.
Po wczesnej pobudce śniadanie, umyć się tu nie ma gdzie. Tylko w kiblach stoi beczka z wodą, rano z wierzchu zamarznięta. Przełazimy przez dwa murki, by wydostać się na ścieżkę wiodącą w kierunku góry leżącej po lewej stronie wioski przed murem Nuptse. Szybko zyskujemy na wysokości, czasami gubimy ścieżki, ale trudności nie ma. Po 2 godz. 40 min jesteśmy na szczycie Chhukhung Ri 5.550 m. Zejście zajmuje nam 1 godz. Szybko i sprawnie. W Lodge zjadamy co nieco, pijemy Ginger Tea i na dół do Pheriche. Plany na jutro ustalimy wieczorem – Michał w formie jak to ultramaratończyk, ja kłopoty ze snem i gorsza saturacja. Powinniśmy jutro iść do Lebuche na wys. ca 4.900 m.